Sklep ma cztery metry kwadratowe, ale w tajemniczy sposób mieści się w nim wszystko – od pinezek, przez puzzle 3D tysiąc elementów, gry, notesy, kredki, kalkulatory każdej firmy aż po moje ukochane brystole B2.
– Ale myślisz, że kalendarze te jednodniowe, ździeraki takie, też będą mieli? – dopytuje się koleżanka.
– Na bank. Oni tam zbudowali zakrzywioną czasoprzestrzeń – mówię pewna siebie jak cholera. – Sama zobaczysz.
Wchodzimy, w środku już czeka jedna klientka, więc wszystkie trzy musimy stanąć na palcach, żeby domknęły się drzwi. Tradycyjnie nurkuję w stojak z brystolami, koleżanka pyta o kalendarz.
– No pewnie, że mamy – ekspedientka dziwi się tak, jakbyśmy pytały, czy aktualnie w Polsce rządzi caryca – Pełen wybór.
– A nnne mwłm?? – wrzeszczę z kuprem w górze – Tu jst wsztko!!!!
Trzecia klientka, typowa mokotowska starsza pani, dystyngowana i elegancka, uśmiecha się pod nosem i poprawia kapelusik. Cholera, może za bardzo się wydarłam, przedwojenne błony bębenkowe trzeba szanować.
– No to co? – wracam z brystolami i rzecz jasna, krotochwila mię bierze – Poprosimy jeszcze piersi kurzęce i kilo marchwi!
– I pompony! – krzyczy koleżanka.
Ekspedientce nawet powieka, nawet kącik ust, nic.
– A proszę bardzo! Tylko akurat zamiast kurczaka mamy zapiekankę. Może być?
Starsza elegantka patrzy na nas dziwnie, po czym podnosi brew i nabiera powietrze w płuca:
– ALE KARMĘ DLA PIESKA MOGLIBYŚCIE MIEĆ!!!!!